Mieli wiedeńską ogładę, obycie w świecie, niezwykle silny system wartości chrześcijańskich i poczucie obowiązków wobec ojczyzny. W podjarosławskich Pełkiniach stworzyli centrum życia kulturalnego i społecznego, a sam ks. Witold Czartoryski wkrótce po zamieszkaniu tutaj zyskał sławę znanego dendrologa – mecenasa lasów.
Z Weinhaus do Pełkiń
Weinhaus. Kiedyś były to przedmieścia Wiednia, dziś dzielnica miasta. Tutaj właśnie wśród pól i winnic Czartoryscy posiadali swój pałac. Wybudowany on został około 1807 roku w stylu neorenesansowym dla bankiera Jakoba Friedricha van der Nűll. Następnie kupił go angielski lord Cowley – Wellesley, od którego w 1832 roku odkupił siedzibę ks. Konstanty Adam Czartoryski i osiedlił się tutaj po upadku powstania listopadowego. Otoczony dużym parkiem pałac Czartoryski nabył z całym stylowym urządzeniem i kolekcją dzieł sztuki, które znaczenie powiększył przez następne lata. Z czasem ks. Konstanty stworzył tu ośrodek życia kulturalnego i artystycznego, szczególnie dla przyjeżdżających tutaj Polaków. Czartoryscy zorganizowali domowy teatr, a występowali w nim m. in. synowie ks. Konstantego – Adam i Jerzy. Sam Konstanty urządzał u siebie głośne w Wiedniu kwartety smyczkowe, sam był „muzykalny, pięknie śpiewał, grał na skrzypcach i fortepianie”. W pałacu koncertowali Hector Berlioz i Franciszek Liszt – propagator i miłośnik polskiej kultury. Dom w Weinhaus odegrał dużą rolę dyplomatyczną podczas powstania listopadowego, stąd dyskretnie dział na rzecz spraw polskich, korespondował z bratem Adamem Jerzym, interweniował u austriackich władz.
Po śmierci księcia w 1860 r. w wiedeńskim pałacu rezydował jego syn ks. Jerzy – poseł do sejmu krajowego i członek Izby Panów austriackiego parlamentu, działacz oświatowy (od 1866 r. drugą jego rezydencją był pałac w Wiązownicy). To właśnie tutaj 10 lutego 1864 r. przyszedł na świat ks. Witold i tu spędził wraz z siostrą Wandą (1862 – 1920) dzieciństwo pod opieką rodziców – ks. Jerzego i pochodzącej z Czech matki – Marii Joanny z domu Czermak. Po ukończeniu Gimnazjum Państwowego w Jarosławiu odbył rok studiów filozoficznych i 3 lata w Akademii Rolniczej w Wiedniu. Po osiedleniu się w Pełkiniach włączył się aktywnie w życie społeczne, gospodarcze, polityczne i religijne najpierw Galicji, potem II Rzeczypospolitej. Posłował do Galicyjskiego Sejmu Krajowego, zasiadał w wiedeńskiej Izbie Panów i był senatorem w niepodległej Polsce. Był także autorem publikacji i współpracownikiem pism (np. „Hodowca”, „Rolnik”, „Jeździec”).
Pałac w Weinhaus w 1912 r. został odkupiony od Czartoryskich przez władze Wiednia w związku z planowaną regulacją ulic rozrastającej się stolicy Austrii. Wyposażenie pałacu i zbiory zostały przewiezione do Pełkiń, część mebli znalazła się potem m. in. we Lwowie w pałacu Dzieduszyckich na Kurkowej, gdzie zamieszkiwali młodzi Czartoryscy podczas uczęszczania do lwowskich szkół i studiów, a w czasie trwającej kadencji sejmu mieszkał tam ks. Witold. Natomiast sam pałac w Weinhaus rozebrano dopiero w 1957 r. Dziś o siedzibie Czartoryskich w tamtej dzielnicy przypomina ulica „Czartoryskigasse” w dzielnicy Währing.
Natomiast Pełkinie stanowiły część tzw. „Hrabstwa Jarosławskiego” (Jarosław i klucz pełkiński), które niemal w całości w poł. XVIII w. przeszło w posiadanie książąt Czartoryskich. Generał ziem podolskich ks. Adam Kazimierz Czartoryski w Sieniawie w 1812 r. dokonał działu olbrzymiego majątku pomiędzy swoje dzieci. Klucz pełkiński po jego śmierci przeszedł w ręce ks. Konstantego Adama, a następnie w 1857 r. Pełkinie przejął jego syn ks. Jerzy. Jednak dopiero wnuk ks. Konstantego – Witold – w 1889 r. osiadł tu na stałe. Tętniące życiem Pełkinie otrzymał potem syn Witolda – ks. Włodzimierz, który gospodarował tutaj do 1944 r. Klucz pełkiński w 1920 r. wraz z dokupionymi folwarkami, zajmował ok. 12 tys. ha, z czego Włodzimierz otrzymał ok. 5 tys. ha. „Dom, czyli pałac murowany z ogrodami, pięknymi chodnikami, wytryskami wodnymi”, wybudowany w latach 1569 – 1580 przez właściciela Pełkiń i „Hrabstwa Jarosławskiego” wojewodę sandomierskiego Jana Kostkę, już wtedy wzbudzał zachwyt. Potem w XVII i XVIII w. pałac służył bardziej celom gospodarczym. Tuż przed zamieszkaniem tutaj ks. Witolda z żoną Jadwigą Dzieduszycką z pałacu z czasów Kostki istniała dolna kondygnacja zwrócona na północny – wschód ze zmienionymi wnętrzami oraz część południowo – zachodnia. Mimo sporych rozmiarów pałac nie miał jednak wielu pomieszczeń mieszkalnych.
Tymczasem powiększająca się rodzina ks. Witolda wymagała nowych pokoi, czyli przeprowadzenia remontu pełkińskiego pałacu. W tej sytuacji w 1895 r. według projektu lwowskiego architekta Ludwika Ramułta, Czartoryski dobudował do istniejącego obiektu długie dwutraktowe skrzydło, wychodzące od jego północno – wschodniego narożnika. Kolejne zmiany czekały pałac w latach 1912 – 1913. Tym razem pod kierunkiem krakowskiego architekta Franciszka Mączyńskiego zostały dobudowane dwa dalsze skrzydła, a starą i nową część pałacu nakryto mansardowym łamanym dachem z facjatkami nad korpusem głównym. W rezultacie powstał pałac, niezwykle lekki architektonicznie, z wieżyczkami, ganeczkami i tarasami, utrzymany w eklektycznym typie szwajcarskiego zameczku.
Atmosfera w pałacu była niezwykle rodzinna, przesiąknięta patriotyzmem, religijnością, pracą społeczną, aktywną działalnością publiczną ks. Witolda. Bywali tu zarówno członkowie rodziny – np. Dzieduszyccy, Sapiehowie, potem rodziny dzieci, bywał Henryk Sienkiewicz i metropolita krakowski Adam Stefan Sapieha, politycy, artyści, działacze. Pełknie były świadkiem dyskusji politycznych, zjazdów rodzinnych, tu krzyżowały się sprawy licznych organizacji i instytucji, którym prezesował książę. Wraz z żoną słynął z mecenatu kościelnego. Był człowiekiem szczególnym, który […] swe dobra traktował na tyle jako swoją własność osobistą, co raczej jako „dzierżawę historycznej tradycji Rzeczypospolitej […]. Z Jadwigą Dzieduszycką miał 12 dzieci, wśród których „umiał utrzymać dyscyplinę przy wesołości i swobodzie, rozwijać i wprawiać chłopców do pożytecznych zajęć i sportów, wzbudzać zamiłowanie do przyrody, zwierząt, rolnictwa, uczyć praktyczności w rzeczach drobnych i ważnych” – wspominała księżna Matylda z Windisch – Graetzów Sapieżyna z Krasiczyna. Natomiast księżna Jadwiga, która do Pełkiń wnosiła „swój urok kobiecy, gorącą pobożność i ogładę wielkiej pani”, wpajała młodemu pokoleniu Czartoryskich ogólne wykształcenie, języki obce, towarzyską ogładę, obycie w świecie. Księstwo przekazali swoim dzieciom zasady życiowe, silny system wartości chrześcijańskich, zaszczepili zainteresowanie sprawami społecznymi i religijnymi. Tutaj wychowywał się książę Jan Franciszek – dominikanin o. Michał, zamordowany przez Niemców w 1944 r., którego Jan Paweł II ogłosił błogosławionym w 1999 r.
Książę Witold pozostał wielkim autorytetem dla rodziny i wielu organizacji, środowisk aż do swej śmierci w 1945 r., a piękna Jadwiga, szczególnie uwielbiana przez młodych Dzieduszyckich z Zarzecza, pozostała w pamięci jako osoba pełna ciepła, przyjazna dla świata i przede wszystkim dobra. Jej śmierć w 1941 r. stała się jedną z ostatnich okazji do zgromadzenia w Zarzeczu Dzieduszyckich, Czartoryskich i okolicznego ziemiaństwa. Po śmierci żony ks. Witold zamieszkał u swego syna Jerzego – proboszcza w Makowie Podhalańskim, tam zmarł i został pochowany na tamtejszym cmentarzu. „Witoldowie Czartoryscy” – jak nazywano Jadwigę i Witolda – nie zobaczyli już jak ukochane Pełkinie i resztę posiadłości (Konarzewo w Poznańskiem i Bielin w Małopolsce) znacjonalizowały i rozparcelowały władze komunistyczne. Mieszkańcy domu pod numerem 386 – według ksiąg meldunkowych zarówno rodzina książęca, jak i pozostali domownicy – musieli uczyć się żyć w nowej rzeczywistości, nieprzyjaznej sobie, pałacowi i tradycji, jaką prezentowali.
II wojna światowa oszczędziła pałac. Niestety, kiedy w lipcu 1944 r. bronili się tu Niemcy, cale wyposażenie uległo rabunkowi. Ocalała jedynie nieliczna część biblioteki, kilka cennych obrazów i drobnych pamiątek. Po wybuchu wojny w piwnicach dworu przez jakiś czas przechowywane były zbiory z pałacu w Sieniawie, co uchroniło je przed zagarnięciem przez wojska radzieckie i wywiezieniem na wschód lub całkowitym zniszczeniem. W końcu października 1945 r. gestapo zarekwirowało zbiory sieniawskie, z których część udało się odzyskać po wojnie. Na początku 1945 r. zdewastowany pałac w Pełkiniach, park, obiekty gospodarcze i 40 ha ziemi przejął Referat Opieki Społecznej Urzędu Powiatowego w Jarosławiu. Po remoncie i adaptacji przekazano majątek Czartoryskich na Państwowy Dom Pomocy Społecznej dla dorosłych (potem Dom Pomocy Społecznej dla chorych psychicznie). Dziś nie ma tam już pensjonariuszy, których przeniesiono do nowego DPS-u. Pałac stoi zamknięty, opuszczony, a spadkobiercy Witolda i Jadwigi starają się o odzyskanie Pełkiń i stworzenie tam m. in. centrum konferencyjnego, biblioteki, pokoi gościnnych, galerii sztuki współczesnej, zorganizowanie letniego festiwalu operowego w parku.
Książę Witold – miłośnik drzew i koni
W szerokiej działalności ks. Witolda niezwykle ważną płaszczyznę stanowiły przyroda i konie. Jego zamiłowanie do dendrologii było szeroko znane. Przekazał je synowi – Adamowi Józefowi, który po II wojnie światowej pracował najpierw w Krakowie w Instytucie Badawczym Leśnictwa, potem jako asystent w Katedrze Fizjologii Roślin i Chemii Rolnej na Uniwersytecie Poznańskim.
Może to zamiłowanie przejął po swojej prababce ks. Izabeli z Flemingów Czartoryskiej, która słynęła m. in. z urządzania wiejskich rezydencji w Powązkach, Puławach i częściowo w Sieniawie. Księżna, która miała szerokie zainteresowania literackie, kontakty w świecie sztuki i polityki, podróżowała po Europie, tak naprawdę najlepiej się czuła właśnie w swoich rezydencjach położonych z dala od wielkich miast. We Wrocławiu w 1805 r. wyszła książka ks. Izabeli „Myśli różne o sposobie zakładania ogrodów”, w której usiłowała przekonywać czytelników do idei zazieleniania kraju, sadzenia i pielęgnowania drzew, również tych przydrożnych. W Puławach stworzyła „park […] urządzony świeżo na sposób angielski”, w którym połączyła naturalny krajobraz, harmonię pomiędzy parkiem a nieujarzmioną, wspaniałą rzeką, stokami, skałami, wąwozami. Czy wskazówki i pomysły prababki znalazły potem odzwierciedlenie w założonym przez Witolda parku angielskim w Pełkiniach? Być może. Zresztą sam spisywał swoje wskazówki odnośnie pielęgnacji drzew, jak choćby w „Kilka słów o przycinaniu, leczeniu chirurgicznym drzew leśnych, parkowych i alejowych” (wydane nakładem autora w 1929 r.). Dziełko ks. Witolda mówi o rzetelnym leczeniu ran drzew po cięciach pielęgnacyjnych, a także po naturalnych ubytkach, dotyczy długotrwałej pielęgnacji drzew i zabezpieczania ich przed chorobami. Praca księcia należy do pierwszych w Polsce tego typu podręczników oraz stanowi bardzo ważny krok w rozwoju sztuki ogrodniczej.
Z zamiłowania dendrolog, zaangażowany był w działania na rzecz przyrody i środowiska naturalnego. Galicyjskie Towarzystwo Leśne – jedna z licznych organizacji, z którą był związany – powstało w 1883 r. we Lwowie, podejmowało szereg działań na rzecz poprawy poziomu gospodarowania w lasach Galicji. Przeprowadzono choćby wielką akcję zalesiania lotnych piasków na wylesionych wówczas obszarach obecnej Puszczy Sandomierskiej, walczono o wprowadzenie rygorów w gospodarce leśnej, przyznawano nagrody za dobre gospodarowanie. GTL prowadziło również działalność wydawniczą, zwłaszcza dbało o podręczniki dotyczące leśnictwa oraz wydawało „Sylwan. Organ Galicyjskiego Towarzystwa Leśnego”. Na jego czele stali każdorazowo właściciele ziemscy, którzy upowszechniali nowoczesne formy gospodarowania w lasach.
We wrześniu 1895 r. na Walnym Zgromadzeniu Towarzystwa, obradującym w Nadwórnie, właściciel Pełkiń został jego Prezesem, zastępując na tym stanowisku hrabiego Romana Potockiego z Łańcuta, który funkcję tę pełnił od początku istnienia Towarzystwa. Wniesiono także do Wydziału Krajowego Sejmu Krajowego Galicyjskiego memoriał w sprawie urządzenia przy Wydziale biura lasowego. Niestety w następnym roku Wydział zawiadomił, że sejm nie uwzględnił memoriału GTL. Walne Zgromadzenie w 1896 r., na które przybyło 57 uczestników (samo Towarzystwo liczyło 568 członków), obradowało w Nowym Sączu i zwiedzano wówczas prace prowadzone przy regulacji dzikiego potoku w Niskówce oraz lasy miejskie. Żywo także dyskutowano nad sprawą uprawy modrzewia w Tatrach. Rok 1897 przyniósł obrady Walnego Zgromadzenia w Ułaszkowicach, na które przybyło 55 osób oraz wycieczkę do lasów bilczyckich i jagielickich. Uczestnicy wysłuchali referatu pt. „Ze statystyki lasów niskopiennych w Galicji”, a dyskusja dotyczyła głównie zagadnienia rodzaju gospodarstwa i jakiego rodzaju drzewa należy uprawiać na Podolu. Kolejny rok prezesury księcia Witolda nie należał do łatwych. Doroczne Walne Zgromadzenie miało odbyć się w Krakowie, jednak ze względu na stan wyjątkowy wprowadzony w zachodniej Galicji, przeniesione zostało do Lwowa. W czasie obrad ponownie wybrano na stanowiska prezesa i wiceprezesów dotychczasowe władze. Tradycyjna wycieczka tym razem objęła zwiedzanie lasów w Brzuchowicach. Natomiast Wydział przyznał dwie nagrody włościanom z mieleckiego za zalesianie własnych wydmisk.
Następny rok – 1899 – był jeszcze cięższy dla Towarzystwa. Walne Zgromadzenie w ogóle się nie odbyło, zmarło też trzech jego honorowych członków: hrabiowie Włodzimierz Dzieduszycki i Juliusz Falkenhayna oraz Krystyn Lippert. Wydział Krajowy wniósł do Sejmu Krajowego Galicyjskiego memoriał w sprawie parcelacji lasów oraz do Koła Polskiego sprawę uwolnienia nowych zalesień od podatków. Dla księcia prezesowanie Towarzystwu dobiegło końca, wraz z wiceprezesem Henrykiem Strzeleckim złożył rezygnację.
Oprócz Walnych Zgromadzeń Towarzystwa odbywały się również posiedzenia Wydziału Towarzystwa Leśnego. Dzięki protokołom zawartym w czasopiśmie „Sylwan”, będącym organem Galicyjskiego Towarzystwa Leśnego, można dokładnie prześledzić niemal codzienną pracę organizacji. Choćby posiedzenie z 7 grudnia 1896 r. pod przewodnictwem ks. Witolda, kiedy rozmawiano m. in. na temat memoriału do Sejmu Krajowego w spawie przyspieszenia ustawy lasowej. Wydział polecił „p. referentowi zbadać dotychczasowy przebieg całej sprawy i wystąpić na posiedzeniach z odpowiednimi wnioskami„. I dalej czytamy w sprawozdaniu, że odnośnie ustawy dla tępienia chrząszcza majowego „uchwalono nie wysyłać ponownie memoriału do Sejmu, tylko przypomnąć Wydziałowi krajowemu wniesioną petycyję w tej sprawie przed kilkoma laty”. Ciekawą rzeczą było pozyskanie mapy rozsiedlenia drzewostanów dla Ossolineum i tutaj Wydział zaaprobował przedstawioną przez Kazimierza Achta – członka Wydziału – prośbę do ministra rolnictwa i polecił wysłać ją w najkrótszym czasie. I również zajęto się kwestią uporządkowania biblioteki GTL i w tej sprawie uchwalono sporządzenie inwentarza, nabywanie nowych książek i czasopism, a będące już w posiadaniu oprawiać. Odniesiono się również do mającej się odbyć w 1900 r. Wystawy Paryskiej. Po dyskusji uchwalono i na podstawie danych zawartych w reskrypcie „Ministeryum rolnictwa”, uchwalono wysłanie pisma do ministerstwa z informacją, że Towarzystwo nie weźmie udziału w Wystawie, ale popierać będzie sprawę Wystawy w czasopiśmie poprzez artykuły i ogłoszenia.
W numerze 7 rocznika 15 z 1897 r. odnajdujemy podpisane przez prezesa Czartoryskiego zaproszenie na XIV Walne Zgromadzenie członków Towarzystwa. Miało ono obradować w Ułaszkowicach koło Czortkowa na Podolu w dniach 8-11 września 1897 r. w połączeniu z wycieczką do lasów klucza bilczeckiego książąt Sapiehów i do lasów klucza ułaszkowickiego hrabiego Lanckorońskiego. Oczywiście oprócz wycieczki omawiane być miały sprawy Towarzystwa za 1896 i 1897 r. Jednak plan Walnego ulegał zmianie, Wydział zajmował się równocześnie wieloma innymi sprawami.
Warto na chwilę zatrzymać się nad opisem ułaszkowickiego Walnego. Było to wydarzenie ważne nie tylko dla samych uczestników – członków Towarzystwa (a także zaproszonych gości z Wiednia, Moraw, czy Śląska), ale także dla miejscowych władz i ludności. „Na dworcu czekały furmanki, przysłane przez zarząd dóbr hr. Lanckorońskiego któremi członkowie Towarzystwa udali się wprost do kościoła na mszę świętą. Po mszy zaprosił w imieniu Rady powiat. Marszałek powiatu czortkowskiego p. Rudroff przybyłych na śniadanie do gmachu Rady powiatowej, na którą przybył też c. k. starosta p. Wybranowski” – czytamy w sprawozdaniu. „[…] Wycieczka bardzo zajmująca i pouczająca zajęła cały dzień z jedyną przerwą na objad, zastawiony z polecenia księżny Teresy Sapieżyny w ślicznym do tego celu umyślnie z leśnej zieleni zbudowanym szałasie” – czytamy dalej. Nie sposób tutaj oczywiście przedstawić całego przebiegu Zgromadzenia, ale warto zwrócić uwagę na wrażenia uczestników. „Walne Zgromadzenie […] nie zapuszczając się w szczegóły […] należało do najbardziej zajmujących. Wielu z uczestników widziało po raz pierwszy Podole, jego niezmierne łany na równej stepowatej wierzchowinie; jary jego, zapadające głęboko a wąsko wzdłuż rzek i większych potoków stromemi ściankami; podolskie też dąbrowy [..]” – pisze zachwycony sprawozdawca, oddając niewątpliwie nastroje wszystkich uczestników.
Zwraca uwagę również fragment kolejnej części sprawozdania z XIV Walnego Zgromadzenia, a mianowicie słowa jednego z uczestników posiedzenia Lipińskiego, który wypowiedział niezwykle ciepłe słowa o prezesie Towarzystwa. Świadczą o osobowości właściciela Pełkiń, jak i autorytecie, jakim cieszył się wśród wszystkich związanych ze sprawami leśnictwa. „Gdy przed dwoma laty Walne Zgromadzenie w Nadwórnie zaprosiło na prezesa naszego Towarzystwa Księcia Witolda Czartoryskiego, wybór ten przez ogół członków został przyjęty z niekłamaną radością. Widziano w nim człowieka młodego, pełnego energii i wiedzy, który z domu wyniósł najlepsze tradycje, nauczył się na przykładach w swojej rodzinie, jak należy pracować dla dobra kraju i dobra publicznego. Jeszcze z większym zapałem przyjmowaliśmy wybór księcia, my młodsi członkowie Towarzystwa, którzy mieliśmy sposobność przypatrywać się pracy księcia na studyach w Wiedniu, gdzie był dla nas wzorem pracowitości i pilności. Nie zawiedliśmy się na nim, krok po kroku coraz bardziej zaskarbiał sobie słuszne uznanie i wdzięczność w naszem Towarzystwie! Obecne zgromadzenie nasze, to znów jeden dowód więcej, jak pojmuje książę prezes obowiązki publiczne na siebie przyjęte. Nie szczędził on ni trudów ni pracy, nie bał się niewygód, ale od początku do końca przebył z nami cały czas zjazdu naszego. Lecz nie dość na tem. I teraz dopiero mieliśmy sposobność księcia bliżej poznać jako człowieka. Jeśli dotąd ceniliśmy Go i szanowali jako Prezesa, to teraz kochamy Go jako członka naszego Towarzystwa (podkreślenie w tekście protokołu, a w tym momencie oklaski i obecni wstają). Im dłużej Mości Książę pozostajesz wśród nas, tym bardziej zyskujesz sobie serca nasze. Sądzę, moi Panowie, że składając mu podziękowanie za gorliwą pracę i czynności podczas naszego obecnego posiedzenia, będę tylko rzecznikiem Waszych myśli. Wznoszę okrzyk: J.O. Książę prezes niech nam żyje!” – mówił.
Zwraca uwagę również fragment kolejnej części sprawozdania z XIV Walnego Zgromadzenia, a mianowicie słowa jednego z uczestników posiedzenia Lipińskiego, który podkreślał zaangażowanie księcia w sprawy leśnictwa. „[…]Dzięki staraniom niestrudzonego koło dobra lasów naszych JO. Księcia Prezesa Witołda Czartoryskiego […]” – mówił. Słowa te oraz wyżej zacytowane świadczą o autorytecie młodego Czartoryskiego, jego wiedzy i zamiłowaniu do leśnictwa.
Obrady Walnego Zgromadzenia w Ułaszkowicach prowadził oczywiście prezes GTL ks. Czartoryski, dla którego sukces całej organizacji Zgromadzenia był na pewno niezwykle ważny, znając jego poczucie odpowiedzialności i pasję działalności społecznikowskiej, z której zresztą w ciągu następnych lat miał coraz bardziej słynąć. W odpowiedzi na pochwały książę prezes dziękując za nie stwierdził, „że pragnieniem mojem jest zawsze służyć wedle mej najlepszej woli i wiedzy”. Dalej książę podkreślał, że większa część tych pochwał należy się Wydziałowi Towarzystwa, które nie tylko mocno wspiera „moje dobre chęci, ale też pomaga mi różnymi z dawniejszych czasów tradycjami i wskazówkami, jak się do czego brać należy”. Przyjmował więc to uznanie także – a może – przede wszystkim dla Wydziału, bez którego jego działalność byłaby utrudniona, czy jak sam powiedział – „byłaby zerem”.
Odejście z prezesury Towarzystwa nie oznaczało mniejszego zainteresowania sprawami dendrologii – drzewami i w ogóle przyrodą. Od lat ściśle współpracował ze swym krewnym hrabią Władysławem Zamoyskim z Kórnika, nazywanym mecenasem nauk leśnych, który w 1902 r. został honorowym członkiem Galicyjskiego Towarzystwa Leśnego. Niewątpliwie był doskonale zorientowany w działaniach Zamoyskiego, który w 1889 r. zakupił dobra zakopiańskie (w ich skład wchodziły lasy w Zakopanem, Brzegach, Bukowinie, Kościelisku, Dębnie) i rozpoczął wieloletnią walkę o pozostanie Morskiego Oka w rękach polskich. Ostatecznie w 1902 i 1909 r. wygrał proces, dzięki czemu dziś Morskie Oko i okoliczne tereny są w granicach państwa polskiego. Dla księcia – dendrologa ważna była akcja Zamoyskiego związana z ograniczeniem wyrębu tatrzańskich lasów i nakazaniem zalesiania tych terenów, zaprowadzenia racjonalnej gospodarki leśnej i ochrony przyrody.
Czartoryski współpracował z Zamoyskim w kwestii utworzenia w Kórniku Fundacji „Zakłady Kórnickie”. Decyzja o oddaniu całego majątku na rzecz tej fundacji narodowej zapadła już w 1912 r., „by w najdalsze czasy polskiej sprawie służyła, przyczyniając się do wzmagania materialnej, umysłowej i moralnej wartości narodu polskiego” – jak zapisano w dokumencie podpisanym przez Zamoyskiego, jego matkę Jadwigę i siostrę Marię. Jednak wybuch wojny spowodował, że dopiero w lutym 1924 r. akt fundacyjny został złożony przez Zamoyskich na ręce prezydenta Rzeczypospolitej Stanisława Wojciechowskiego, a następnie skierowany przez Radę Ministrów do sejmu. Sejm ustawę o utworzeniu Zakładów Kórnickich przyjął 1 października 1924 r., jednak sam Zamoyski zmarł na kilkanaście godzin przed otrzymaniem tej decyzji (3 października). Wykonawcą jego testamentu był m. in. ks. Witold z Pełkiń. „Pragnąc gorąco, by wniosek o „Zakładach Kórnickich”, który wspólnie z matką naszą postanowiliśmy przeprowadzić, stał się ustawą obowiązującą […] wykonawcą tej mojej ostatniej woli, nakładając na niego obowiązek dołożenia wszelkich starań przy pomocy Jana Zamoyskiego z Trzebienia i Witolda Czartoryskiego z Pełkiń dla doprowadzenia do skutku wspomnianej ustawy o „Zakładach Kórnickich”” – pisał w testamencie. Zadanie postawione Czartoryskiemu świadczy o zaufaniu, wieloletniej współpracy oraz o rozumieniu przez niego kwestii ochrony i użytkowania drzew.
Jednym z celów Zakładów było założenie zakładu badawczego w zakresie hodowli, ochrony i użytkowania drzew. Sejm ostatecznie przyjął ustawę o Zakładach Kórnickich w lipcu 1925 r., a w latach 1924 – 1928 r. Czartoryski był prezesem Zarządu FZK. Fundacja zrealizowała zadania postawione przez fundatorów, natomiast po II wojnie światowej państwo stopniowo przejmowało jej majątek, aż w końcu w 1953 r. została zlikwidowana na mocy dekretu Bolesława Bieruta. Przetrwała Biblioteka Kórnicka, obecnie jako jedna z bibliotek Polskiej Akademii Nauk oraz Zakład Badania Drzew i Lasu, który rozwinął się w Instytut Dendrologii PAN. Marzenie dwóch fascynatów lasu zostało spełnione choć w części. Wspólnie z Zamoyskim ks. Witold uczył i pokazywał swojemu bliższemu i dalszemu otoczeniu miłość do lasu, która bynajmniej nie miała charakteru romantycznego, ale łączyła się z trzeźwym zrozumieniem jego roli i potrzeby stosowania w nim nowoczesnych metod gospodarowania. Drugim nurtem tej miłości był mecenat dla nauk leśnych – zrozumienie dla konieczności podnoszenia poziomu wiedzy wśród leśników. Stąd działalność w GTL i wspólna praca na niwie zakopiańskiej, a potem na rzecz Zakładów Kórnickich.
Bliskie były Czartoryskiemu działania jego teścia Włodzimierza Dzieduszyckiego z Zarzecza, który we Lwowie w 1881 r. utworzył Muzeum Przyrodnicze, pełniące rolę silnego ośrodka naukowego oraz dydaktyczno – wychowawczego. W budynku specjalnie zakupionym dla Muzeum przy ul. Teatralnej we Lwowie gromadzono okazy przyrodnicze, etnograficzne i antropologiczne z dawnych ziem polskich. W 1893 r. cesarz Franciszek Józef podpisał Akt fundacyjny powiernictwa familijnego hrabiów Dzieduszyckich, na mocy którego utworzona została ordynacja oraz określono jej cele, podstawy majątkowe i następstwo w jej kierowaniu. Z ordynacją ściśle oczywiście związane było Muzeum, któremu zabezpieczono podstawy materialne także po wygaśnięciu głównej linii rodu. Nad realizowaniem zapisów Aktu czuwała Rada Ordynacka, której jednym z podstawowych obowiązków było przeciwdziałanie nadmiernej eksploatacji lasów i dbanie o wypełnianie zobowiązań wobec Muzeum. Ks. Witold znalazł się w składzie Rady Ordynackiej i do końca życia wspierał kolejnych ordynatów z Zarzecza w ich opiece nad placówką swoją pozycją i szacunkiem w społeczeństwie, który zawdzięczał pracowitości, skromności, uczciwości i rozsądkowi w życiu społecznym. Wiele tematów znalazł z ostatnim ordynatem Włodzimierzem Dzieduszyckim jr., znanym ornitologiem.
Także w Pełkiniach było widać jego wielkie zamiłowanie do dendrologii. Założony przez dawnych właścicieli park dawno już zniknął, nawet inwentarze z XVII i XVIII w. milczą na jego temat. Z historycznego układu wokół pałacu pozostały jedynie stawy na parterze dolnym i pomnikowe lipy od podjazdu oraz głównej drogi dojazdowej do pałacu. Nowy park na obszarze ok. 10 ha założył Czartoryski w końcu XIX w. Przy jego tworzeniu wykorzystano duże zróżnicowanie terenu, z szerokim, pięknym widokiem na dolinę Sanu. Nie sadzono szpalerów przeznaczonych do strzyżenia, ale powiązano naturalne łączki z nowo nasadzonymi drzewami, zarówno soliterami, jak i dobranymi grupami. Jest to unikatowy w tej części Europy krajobrazowy park angielski z młodym XX-wiecznym drzewostanem.
Jak przystało na księcia – dendrologa, w parku znalazło się wiele ciekawych gatunków drzew, choćby odmiany dębu – bezszypułkowego, czerwonego i błotnego, choiny kanadyjskiej, kasztanowców, daglezji, głogów, magnolii, świerków kłujących, czy orzecha czarnego, a na parterze dolnym parku – cypryśnik błotny. Niezwykle okazałe były lipy Moltkego, leszczyna turecka, od której pochodzi wiele drzew w regionie, m. in. w bolestraszyckim Arboretum. Można też znaleźć skupienie buka pospolitego – odmiany zwisającej purpurowej, a z drzew krajowych znalazły się tutaj cisy pospolite, sosny limby, buk czerwonolistny.
Na niezwykłą urodę parku w Pełkiniach wpływa urozmaicona rzeźba terenu, a szczególnie głębokie jary, wąwozy i skarpy lessowe. Park zadziwia dużym podobieństwem do naturalnych zbiorowisk leśnych. Rozległy kompleks drzewny porozcinany jest szerokimi płaszczyznami łąk kośnych i trawników, zwłaszcza na dnie doliny. Występuje tu typowe dla lasów grądowych podszycie z zawilcem gajowym, sałatnicą leśną, konwalią majową, przylaszczką pospolitą, miodunką ćmą. Wśród roślinności można znaleźć choćby gajowiec żółty, pierwiosnek wyniosły, gwiazdnicę wielokwiatową, czy rzadki gatunek śniadka zwisłego, pochodzącego z Azji i zanotowanego jeszcze w Bolestraszycach, Żurawicy i Tarnobrzegu – Dzikowie. W Pełkiniach, obok Krasiczyna i Bolestraszyc, występuje największe skupisko drzew obcego pochodzenia. Założenie ogrodowe Czartoryskiego ze względu na ciekawe rozwiązania w sztuce ogrodniczej powinno być objęte całkowitą ochroną i poddane rewaloryzacji. Położenie tuż nad doliną Sanu stawia go w gronie najciekawszych rozwiązań przestrzennych.
I w końcu konie – araby – kolejna wielka miłość i pasja właściciela Pełkiń. Obejmując w 1889 r. nieco zaniedbane Pełkinie bardzo szybko przekształcił posiadłość we wzorowe gospodarstwo. Zasłynęło ono też z najlepszych w Galicji hodowli koni arabskich, założonej w 1892 r. w Piwodzie pod Pełkiniami do której klacze kupował ze stadnin z Jezupola, Taurowa, Sławuty i Białej Cerkwi. Stadnina w 1900 r. została przeniesiona do Pełkiń, gdzie w 1902 r. liczyła 14 klaczy i ogiera o wdzięcznym imieniu Anvil. W 1914 r. w stadninie było już 30 klaczy czystej krwi arabskiej, jednak po wybuchu I wojny światowej stadninę zabrało wojsko rosyjskie, pozostawiając zołzujące źrebięta i dwuletnie ogierki. Stadnina pełkińska należała w latach 1900-1914 do najlepszych na terenie Małopolski, a jej konie weszły do tablic genealogicznych polskich koni rasy arabskiej.
Fascynacja hodowlą koni arabskich uwidaczniała się także zabiegach, aby działania hodowców tych koni wesprzeć poprzez sformalizowaną organizację. W rezultacie w 1901 r. ks. Witold założył we Lwowie Związek Hodowców Koni Czystej Krwi Arabskiej i został jego prezesem. W tym samym roku Związek wysłał na wystawę krajową 25 koni arabskich i za całą grupę Związek dostał państwowy dyplom honorowy. Po I wojnie stadnina była powoli odbudowywana, z 4 ocalałymi klaczami rozpoczął książę nową hodowlę i w 1931 r. było już 6 matek. Do szczególnie wyróżniających się należała dobrze biegająca klacz o pięknym imieniu Zorza Pełkińska. Z odnowionej stadniny pochodziły konie, które sprzedane do USA stały się słynnymi reproduktorami.
Okupacja hitlerowska przetrzebiła polskie stadniny. Najpierw polskie władze zarządziły ewakuację cenniejszych koni na teren Wołynia i Wschodniej Małopolski. Poszły tam zarówno stadniny państwowe, jak i wiele prywatnych. Po zaprzestaniu działań wojennych stadniny przeważnie wróciły, choć z wielu przyczyn w mniejszym stanie. Stadnina w Pełkiniach należała do tych, które ze względu na pozostawienie majątku w rękach właścicieli, mogła być nadal prowadzona dzięki uzyskanej od władz okupacyjnych sankcji. Już po śmierci księcia Witolda w gonitwie o Nagrodę Taurowa dla koni arabskich w 1946 r. zwyciężył Nemir z hodowli pełkińskiej, a już wtedy własność stadniny w Łososinie Dolnej.
Pełkinie – siedlisko, tak można nazwać dom Czartoryskich. To był dom pełen ruchu, dyskusji i poważnych decyzji, otoczony wspaniałym parkiem. Dzisiaj do tego siedliska wrócili na szczęście pełnoprawni spadkobiercy pałacu i tradycji – Czartoryscy. Miejmy nadzieję, że ich zamierzenia i marzenia wrócą temu miejscu dawny blask, że znowu zatętni ono życiem.